W drugiej połowie listopada, tuż po ukończeniu wolontariatu przyjechaliśmy do Hastings. Podróż do tego oddalonego o ok. 400 km od stolicy Nowej Zelandii miasteczka, zajęła nam 10 godzin. Dojechaliśmy tam autobusem ManaBus, odpowiednikiem polskiego busa. Bilety na stronie internetowej tego przewoźnika można kupić w promocji już za kilka dolarów. 

HASTINGS

Hastings przywitało nas piękną słoneczną pogodą, której pierwszy raz doświadczyliśmy w Nowej Zelandii. Miasto należy do spokojnych, w których nie dzieje się zbyt wiele. Jest jedno kino, kilka barów, kawiarni i restauracji. Dlaczego w takim razie w sezonie letnim przyjeżdża tu tysiące backpackerów?










Region Hawke's Bay, do którego przynależy Hastings to najstarszy i drugi co do wielkości region winiarski w Nowej Zelandii. Od XIX wieku produkuje się tu znane na całym świecie i nagradzane w prestiżowych konkursach wina. Wysokie nasłonecznienie oraz różnorodność gleb czynią obszar idealnym do uprawy wina i owoców. Na terenie Hawke's Bay znajduje się ponad 100 winnic, które chętnie zatrudniają backpackerów z całego świata. 

W Hastings zamieszkaliśmy w hostelu, który oferuje gościom pomoc w poszukiwaniu pracy. Po zaledwie kilku dniach zaczęliśmy pracę w winnicy. W winnicy położonej nad rzeką Tuki Tuki pracowaliśmy ok. 2 miesięcy. Wykonywaliśmy tu wiele różnych prac m.in. wire lifting (podnoszenie drutu okalającego winne krzewy), bud rubbing (rozrzedzanie młodych pędów winorośli), plant training (formowanie winorośli) oraz grape thinning czyli przerzedzanie winogron. Praca w winnicy bywała bardzo ciężka, szczególnie gdy temperatury przekraczały 30 stopni. Najcięższą fizycznie pracą jaką wykonywaliśmy był plants training, który wymagał od nas schylania się do każdej roślinki przez 8 godzin dziennie. 



Po dwóch miesiącach pracy w winnicy zajęliśmy się zbieraniem borówek amerykańskich.  Praca była lżejsza, ale spędzaliśmy tu długie godziny. Borówki zbieraliśmy do zawieszanych na szyi koszyków, które mieściły 1 kg owoców. Każdy z nas miał również do dyspozycji wózek, w którym znajdowały się dwie kraty - jedna na owoce, druga na rzeczy osobiste, w tym lunch. Po zebraniu 6 kg borówek, udawaliśmy się w kierunku stacji ważenia w celu opróżnienia kraty.W trakcie miesiąca pracy odbyliśmy masę ciekawych pogawędek i poznaliśmy wielu ciekawych ludzi. Większość pracowników na plantacji stanowili mieszkańcy wysp Pacyfiku, którzy do Nowej Zelandii przyjeżdżają dużymi grupami na sezon zbioru borówek. Uderzyło nas to, jak pozytywnie podchodzą do życia i pracy.  Różnice między nimi, a nami - europejczykami można było zobaczyć przede wszystkim z samego rana. My przychodząc do pracy na 5 lub 6 rano wyglądaliśmy jak zdjęci z krzyża, oni - uśmiechnięci, roztańczeni, puszczali swoje disco polo z przenośnych odtwarzaczy.  



Dni wypełniała nam praca, a wolne wieczory i weekendy spędzaliśmy ze znajomymi z hostelu, z którymi bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Z każdym dniem czuliśmy się tu coraz bardziej jak w domu. W czasie naszego pierwszego miesiąca w hostelu poznaliśmy ludzi z Niemiec, Czech, Hiszpanii, Francji, Finlandii, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Chin i Tajwanu.  Stałym elementem naszego tygodnia stały się tzw. składkowe kolacje. Idea polegała na wspólnym wyborze oraz przygotowaniu potraw wybranej kuchni. Składkowe na osobę wynosiło 10 dolarów za osobę. Dzięki temu mieliśmy możliwość zjeść niskobudżetowe posiłki, lepsze niż te kupowane na co dzień.  Zorganizowaliśmy m.in wieczór meksykański, indyjski, tajski oraz kolację składającą się z samych deserów.
Kolacja meksykańska
Desery 


Wolne weekendy spędzaliśmy w pobliskim parku, na plaży lub na kempingu. Zdarzały się nam również wypady do pubu i na imprezę. 

Frimley park



W Hastings nie zobaczycie widoków z których znana jest Nowa Zelandia - nie ma tu pięknych zielonych wzgórz i niebiańskich plaż. Wystarczy jednak wyjechać ok 20 km za miasto, żeeby naszym oczom ukazał się magiczny krajobraz. Jednym z takich miejsc jest piękna plaża Ocean beach. To idealne miejsce na aktywny wypoczynek.